Tadeusz Komendant wśród swoich refleksji i wspomnień pisze o tomikach "Krócej" i "Pożar w operze". |
PODGLĄD — Kwartalnik
literacki OW SPP nr
1 (12) • 2018
Piotr Müldner‑Nieckowski
Dwa świetne przekłady
1. Avigdor
Dagan (Viktor Fischl)
w
przekładzie Katarzyny Boruń‑Jagodzińskiej
Avigdor
Dagan, z naprzemiennie używanym nazwiskiem (dlaczego – szukaj w biogramie
zamieszczonym na dnie książki) Victor Fischl urodził się w 1912 roku w
Czechach, w Hradec Kralove, a zmarł w 2006 w Jerozolimie. Rozpięty między
ojczyzną z urodzenia i języka, a ojczyzną z krwi. Był dyplomatą, pisarzem i to
widać w jego poezji, w której wewnątrz obrazów praskich pojawiają się motywy,
których źródła można szukać w Talmudzie, historii Żydów, dziejów państwa Izrael
na tle wszelkich kultur, drugiej wojny światowej i holokaustu, tak jak to czynią
ci syjoniści, którzy wierzą w zbawienie świata przez literaturę. W jego prozie,
a także w prezentowanych w sygnalizowanym tomie wierszach, tchnie nostalgią,
marzeniem o obu ojczyznach, ale i tęsknotą za pięknem, spokojem i dobrem, którego
w sumie tak jest niewiele.
W starych domach ściany pachną starym winem.
I pachną śmiercią i podołkiem matczynym,
pisze w pewnym miejscu, a w innym dodaje:
Idziesz i patrzysz w górę.
Jeszcze tylko słyszysz: ktoś tam kartkę odwraca.
Jeszcze tylko chwila, a zaczniesz czytać
tę najpiękniejszą partyturę.
Zawsze gdzieś u Dagana – Fischla przewija się uspokojenie i
oczekiwanie wolności… po śmierci w starych dekoracjach. Nie wiem, czy to eskapistyczne
podejście starego mężczyzny, już tylko garbiącego się swym doświadczeniem w
stronę życia, odpowiada temperamentowi tłumaczki, ale Katarzyna Boruń‑Jagodzińska
nie po raz pierwszy zaskakująco dzieli się z nami kunsztem przekładcy,
dyskretnie schowana za autorem, jak w wierszu „O starcach na wszystkich ławkach
świata”:
Bez snu po nocach noce ciągniemy.
I znów o wojnie – każdy nią straszy.
Ech, chyba już jej nie dożyjemy.
A może tam z nimi też w parku siedziała z czapką niewidką na głowie?
2. Marina Cwietajewa
w przekładzie Zbigniewa Dmitrocy
Marina
Cwietajewa (w polskiej tradycji odbioru poezji rosyjskiej bardziej znana jako
Maryna…) to legenda poezji światowej. Poetycka burza. Za grosz spokoju. Szaleństwo,
ale w okowach rozumu. I – tak jak Anna Achmatowa – zagadkowa; kiedyś, w głębi
roku 1971, walcząc z pesymistycznym rezygnowaniem, napisałem o niej:
Cwietajewa
Maryna, ta pani od tajemnic,
których rąbka co chwila uchyla,
by je zatrzasnąć jeszcze mocniej,
razem z palcami intruza,
i już się otwiera ta poetka, albowiem
ja
mam palców już dwadzieścia pięć
i mi przybywa, narasta huczna
harmonia,
i w końcu ją będę miał..
Tak, do dziś działa ta osóbka, i to nie tylko na mężczyzn.
A jednak, jednak…! spomiędzy słów wychodzi dużo materii nieznanej
lub pozornie niedostrzegalnej. Piwnice i strychy Cwietajewej ożywają. To dzięki
tłumaczowi, który wydobywa z oryginałów, jak nikt przed nim, pokłady przez
poetkę niejako szyfrowane za pomocą pobocznych znaczeń słów i ich asocjacji,
frazeologizacji. Tego przed Dmitrocą tłumacze zrobić nie potrafili, nawet
chwalony swego czasu (moim zdaniem z dużą przesadą) Robert Stiller, który kładł
nieposkromiony nacisk na seksualność tej poezji (jak i wielu innych dzieł światowych,
które przekładał, w tym „Lolity” Nabokowa). Półcień alkowy w obrazach
Cwietajewej na pewno jest, ale w zupełnie innych proporcjach, tych przywróconych
przez Dmitrocę.
Jego translatorskie interpretacje często szukają właśnie równowagi
pojęciowej i emocjonalnej, która dominuje w oryginałach, a jeszcze częściej
odkrywają świat codziennego dramatu poetki, nie tego uwznioślonego i niby odświętnego.
Dla Cwietajewej poezja nie jest okazją do wznoszenia patosu. Wszystko w jej słowie
ma sens rzeczowej oceny tragedii i nieprzystosowania, ale to tkwi także w
kontekstach, w poetyckich fabułach. Postać poetki dynamiczna, osobowość namiętna,
skomplikowana, u niej spokoju nie ma nigdzie, nawet jej śmierć (z własnej ręki)
wciąż jeszcze nas atakuje swoją obecnością.
Taka śmierć nie jest pojęciem, granicą, aktem, punktem na osi rzędnych
lub odciętych ale czymś materialnym, namacalnym i stale obecnym. Zawsze ogień,
płomień, błysk albo ruch, straszny sen (we śnie, jak też na jawie), trwoga, męczarnia.
Świat jest okrutny, ale poetka nie znajduje w sobie pokładów dobra, o które nieśmiało,
z nadzieją czasem się dopomina:
Pod słupem pohańbienia żyjąc,
Pręgierzem sumień mej krainy,
Z piętnem na czole, w sercu z żmiją,
Powtarzam – nie ma we mnie winy.
Jej wiersze, te dawne i te późne – wszystkie są obfite w treści,
dobitne i nadal odkrywcze, zmienne zależnie od pory dnia, gatunku kawy, humoru
domowników, stanu kasy państwowej, Bóg wie czego jeszcze. Każda linijka może być
„na nowo nowa”. Logiczny z tego wniosek: poezja jest nieprzekładalna! Tak, ale
właśnie dlatego należy ją przekładać, napisała ongiś Anna Kamieńska, i do dziś
nic się w tej sprawie nie zmieniło.
Piotr Müldner‑Nieckowski
Avigdor Dagan (Viktor Fischl), Praskie przechadzki
(w sto piątą rocznicę urodzin pisarza). Wybór i przekłady Katarzyna Boruń‑Jagodzińska,
wyd. Miniatura, Kraków 2017. Stron 62. ISBN 978‑83‑8052‑287‑9.
Marina
Cwietajewa, Hardość i Słabość. Wybór i przekłady
Zbigniew
Dmitroca, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2017. Stron 152. ISBN 978‑83‑65459‑12‑1.74
O "Krócej" w KSIĄŻKACH POD LUPĄ"
Recenzja "Krócej" Piotra Müldnera-Nieckowskiego - Rekomendacje z Biesiady Literackiej pisarze.pl Piotr Müldner-Nieckowski Katarzyna Boruń-Jagodzińska: Krócej Jak wiadomo (wszyscy powinni to wiedzieć, a jeśli nie wiedzą, to zawiadamiam) - nie pisuję recenzji, nawet tak krótkich jak ta, z książek, które mi się nie podobają albo które uważam za nieciekawe. Chyba że są to dzieła, które mnie obrażają, ale wtedy formułuję protest. Tu zachodzi rzecz jasna pierwszy wariant, o co było tym łatwiej, że z Katarzyną Boruń-Jagodzińską jestem związany poprzez nasze wspólne Trio Poetyckie, wraz z Agnieszką Syską. Jest to grupa, która wewnętrznie różni się pod każdym względem, nie tylko osobowo, ale przede wszystkim myśleniem poetyckim, sposobem realizacji siebie przez poezję i - co najważniejsze - widzeniem świata. Chętnie razem występujemy, bo mamy wówczas okazję po poetycku (czytając wiersze, bez zbędnych komentarzy) się kłócić, przekomarzać, spierać o wartości, ale i cieszyć. Co więcej, o swoich tekstach często dowiadujemy się wzajemnie jako ostatni, i to właśnie na wieczorach poetyckich. Nie dzwonimy do siebie co drugi dzień o piątej nad ranem (jak to wielu czyni i czyniło, z Władysławem Broniewskim włącznie) z wiadomością, że oto ktoś z nas napisał coś nowego. Lubimy się spotykać przed publicznością, właśnie żeby się czegoś o sobie dowiedzieć. I nadal nie wszystko o sobie wiemy. Tak jest i z tą książką, prawie żadnego wiersza wydanego w „Krócej” dotychczas nie znałem. Są krótkie, znacznie krótsze niż te dłuższe, które Katarzyna Boruń prezentuje na łamach czasopism i w poprzednich tomikach. Ponieważ pisanie wierszy krótkich należy do zajęć najtrudniejszych, zabierałem się do lektury z niepokojem. Wierzę w Katarzynę, ale literaturoznawcy ostrzegają, że żeby pisać dobre wiersze krótkie, trzeba duszy, inteligencji i odwagi, bo łatwo wpaść w aforystykę, która jak wiadomo jest sposobem na uwiecznianie ładnie opakowanych banałów. Krótki wiersz znakomicie potrafi obnażyć niedostatki umysłu. W tomiku „Krócej”, starannie wydanym przez Wydawnictwo Miniatura, przeważają haiku, i to oryginalne, bo bardzo polskie. Takie jak „Haiku na lipę”: Gałęzie zgięte. / Lipy / w poważnym stanie. / Cięższe o pszczoły. Albo „Wigilia w porę”: Myśleli - gwiazdka / a to pęknięta szyba / mądre to okno. I tak od początku do końca książki. Co tekst, to zaskoczenie. „Haiku grudniowe”: Noc zimowa / ścina sierpem Księżyca / czerep jemioły. Jest więc lepiej niż dobrze. Te utwory chciałoby się znać na pamięć. Tomik został zadbany plastycznie przez grupę twórczą T.OP-tank (Dorota Brodowska, Zbigniew Brodowski, Matt Oxon), która w czasie opracowywania książki i poszczególnych wierszy doskonale wczuła się w radosny, ironiczny, czasem żartobliwy, ale zawsze śmiertelnie poważny ton tomu. To widać po rezultatach. Utwory Katarzyny Boruń działają bodźcowo, stąd niestandardowe pomysły co do użycia apli, komponowania stron i ilustracji, gry ze znakami literowymi, przesunięć, obracania i znaczącego przekształcania linijek wierszy. Te nienatrętne zabiegi bezbłędnie współpracują z wierszami i pogłębiają moc poetyckich ataków na czytelnika. W książkach z wierszami plastykę zwykle widuje się jako wsparcie, ozdabianie, zwracanie uwagi na „geniusz autora”. Tym razem jest to uczciwa robota parapoetycka, niemająca nic wspólnego z epatowaniem czy ornamentacją. Epitet nadany tej książce przez poetkę: „wiersze-grafiki i wiersze-obrazy”, jest bardzo trafny - ta poezja przez słowo, głębokie znaczenie, intrygujący dowcip intelektualny nie tylko uruchamia emocje, ale i poprawia widzenie. Budzi też zazdrość. Oby nie zawiść.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________Katarzyna Boruń-Jagodzińska, "Krócej. Wiersze-grafiki i wiersze-obrazy". Wydawnictwo Miniatura, Kraków 2015. Stron 110. Oprawa twarda, płótno. ISBN 978-83-7606-698-1. |
Staromiejski Dom Kultury, Warszawa, Rynek Starego Miasta 2 |
http://www.pisarze.pl/recenzje/9544-rekomendacje-ksiazkowe-z-biesiady-literackiej-spp28-06-15.html
Piotr Müldner-Nieckowski
Krzysztof Piechowicz i Katarzyna Boruń-Jagodzińska:
Pożar w operze
Autorzy
dedykują swój niecodzienny utwór Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i
Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi, którzy podług relacji Magdaleny
Samozwaniec mieli napisać wspólne dzieło, prawdopodobnie operowe, pod
tytułem „Koniec świata”, ale z sobie znanych powodów tego nie zrobili i
jak doskonale wiemy, już nie zrobią.
Trzeba
było czekać na Piechowicza i Boruń, od wiek wieków przyjaciół, ale jak
dotąd nigdy współautorów. Wiadomo, wpółautorstwo w sztuce wysokiej
raczej się nie udaje. Jednak zaryzykowali i to była dobra decyzja.
Piechowicz dał koncepcję, dialogi i fragmenty poetyckie,
Boruń-Jagodzińska swoje wiersze na temat i jak się domyślam, życzliwą
kontrolę nad całością. Uznali, że piszą słuchowisko, czyli rzecz bez
scenografii, ale urządzili didaskalia tak, że realizator akustyczny ma
co robić. Mamy przecież mistrzów dźwięku, takich jak choćby Andrzej
Brzoska z Teatru Polskiego Radia, który by sobie z tym poradził
śpiewająco. Ale i w teatrze scenicznym dałoby się to z powodzeniem
zrealizować. Ponadto rzecz jest po prostu - do czytania.
Jest
również tyle do mówienia, co śpiewania i nucenia, choćby pełnosprawnymi
głosami Basa, Sopranu, Altu i Tenora, z trudem sterowanych przez
Dyrygenta. Niektórzy nie lubią opery jako najbardziej sztucznej ze
sztuk, ale myślę, że jednym z artystycznych zadań „Pożaru w operze” jest
zwalczenie tej niechęci, wprowadzenie w nowoczesne fascynacje
poetycko-muzyczne i w to, co się dzieje w duszach artystów, w ich
głowach i życiu, także w przestrzeni za najbliższymi kulisami. Jest to
zarazem przegląd historii muzyki spleciony z chwilowymi zdarzeniami,
kłopotami i zachwytami bohaterów - którzy przecież istnieją tu i teraz.
Są najsłynniejsze nazwiska, takie jak Mozart, Beethoven, Bach i - a
jakże - Offenbach, cała plejada wielkich, którzy wyznaczyli muzyczność
naszej cywilizacji. Daje to paradoksalnie jednorodną, scaloną
interpretację procesów twórczych, które są udziałem wszystkich, także
tych, co nawet nie wiedzą, gdzie grywa się opery. Utwór tyleż
syntetyczny, co najeżony atrakcyjnymi szczegółami przyziemnymi i
intelektualnymi.
Mimo
że dramat ten jest trudny i skomplikowany, w każdej swej warstwie
pozostaje wystarczająco czytelny. Wszyscy znajdą coś dla swego poziomu
rozumienia i przeżywania. Dla jednych będzie to zaskakujące
doświadczenie bycia artystą, dla innych ewidentne odniesienie do
rzeczywistości zupełnie pozaartystycznej, nawet do polityki. Wiele mówi
następujący fragmencik, który dla mnie jest w tym utworze kluczowy.
Śpiewa jedna z bohaterek „Pożaru w operze”, Sopran:
Tak pragnę wyprowadzić cię
W bezpieczne miejsce,
Bezpieczne, ale zawsze
Otwarte szeroko,
Gdzie myśli nasze nie będą ciężarem,
Gdzie ciała nasze już nie będą raną.
Tam gdzie będziemy mieć własne imiona,
A słowo „kobieta” nie będzie nigdy
Kopniakiem w podbrzusze.
_____________________
Krzysztof
Piechowicz i Katarzyna Boruń-Jagodzińska, „Pożar w operze czyli koniec
próby generalnej (słuchowisko poetyckie)”, Wydawnictwo Miniatura, Kraków
2015. Stron 80. ISBN 978-83-7606-669-1.
Piotr Müldner-Nieckowski
Migotania. Numer 3 (44) 2014 . O różach na rurze w zaangażowanych wierszach Jerzego Suchanka i kbj pisze Grzegorz Kociuba
Recenzja Zbigniewa Mikołejki w Nowym Wyrazie 1979.
|
Praca magisterska o poezji kbj (Belgia) |
Z książki Piotra Kuncewicza AGONIA I NADZIEJA - poezja polska od 1956 (BGW Warszawa 1993):
Pisarz Adam Zelga (jeszcze wówczas nie ksiądz) o WYCISZENIACH , Rok 1977.
Nazwę czasopisma "Powściągliwość i praca" poeta Gerry Murphy przetłumaczył jako "Temperance and Hard Work" ;-)
Tadeusz Komendant o "WIĘCEJ" |
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
ks. Jan Sochoń
Pokora i
kamień
Katarzyna
Boruń to poetka stanowczych egzystencjalnych i religijnych wyborów.
Przez ostatnie lata jej obecność w kulturze Polski była nieco
utajona. Co jakiś czas można było zauważyć wiersze autorki
Wyciszeń w niektórych
czasopismach literackich, dostrzec cień twarzy na ścianie budynku
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich na Krakowskim Przedmieściu, albo w
Duszpasterstwie Środowisk Twórczych – i to zasadniczo wszystko.
Brakowało bezpośredniego spotkania z książkami Katarzyny Boruń,
które otwierałyby dostęp do jej pisarskiego doświadczenia.
Poezja
bowiem tym wyróżnia się spośród wszystkich innych sposobów
rozumienia człowieka i świata, że przybiera charakter, który
dobrze oddaje słowo „więź”. Potrafi wydobywać z siebie taką
„semantyczną moc”, że zdolna jest ona poruszyć najtajniejsze
sfery uczuć czytelnika i samego autora. W dzisiejszych, co prawda,
czasach głos i miejsce poezji został wyraźnie umniejszony na rzecz
medialnych środków przekazu, popularnej powieści i różnych
eksperymentalnych form internetowych, niemniej jednak nie zamilkł
całkowicie. Trwa w wysokiej sferze kultury, przenika niektóre
środowiska artystyczne i religijne, zachowany zwłaszcza w narodowej
klasyce i w języku liturgii chrześcijańskiej.
Katarzyna
Boruń ofiarowując Czytelnikom swój nowy tom wierszy, chce zapewne
nie tylko „przypomnieć się” jako poetka, ale wzmóc w ogóle
zainteresowanie sztuką, jako taką. Zaprosiła przecież do
artystycznego współtworzenia własnego tomu Piotra Życieńskiego,
znanego i cenionego warszawskiego twórcę. Jego „cmentarne”
figury dopełniają i dopowiadają treści skryte w głębi słowa
poetyckiego. W ten sposób otrzymaliśmy integralny projekt twórczy,
zmuszający do odbiorczej medytacji.
Od
razu jednak mówię: ta poezja wymyka się krytycznemu opisowi; nie w
tym oczywiście sensie, że jest pod każdym względem oryginalna i
zaskakująca, ale dlatego, że zawiera w sobie jakąś, o wyraźnie
gorzkim posmaku, tajemnicę. To z niej wywodzą się poetyckie obrazy
Boruń. Radość i swoista przyjemność lekturowa polega właśnie
na powolnym odsłanianiu fragmentów wspomnianej tajemnicy.
Nie
sposób jej ogarnąć do końca. Nikt tego nie potrafi uczynić,
nawet – to nie paradoks – sama poetka. Ale na tym polega właśnie
istota literatury, że jest w stanie zawrzeć w swym językowym
wnętrzu o wiele więcej, niż potrafimy ująć w zmysłowym
doświadczeniu. Gdyby literatura, a zwłaszcza poezja, nie
dysponowała tego rodzaju kreacyjną zdolnością, zrównałaby się
wówczas z pospolitym i konwencjonalnym sposobem opisu świata. Jest
– trudno ukryć – narażona na popadniecie w stan konwencji i
banału, ale w swych dokonaniach najwybitniejszych, czy wręcz
arcydzielnych zachowuje wyjątkowość. Sądzę, że twórcza
propozycja Boruń nawiązuje do takich właśnie najlepszych tradycji
polskiej poezji i wpisuje się w we wrażliwość, jak to w latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, zwykło się
określać, pokolenia „Nowej Prywatności”. Trzeba więc
przypomnieć, że poetka rozpoczynała swą poetycką przygodę wraz
z takimi poetami, Waldemar M. Gaiński, Piotr Bratkowski, Ryszard
Holzer, Grzegorz Musiał, Krzysztof Piechowicz, Antoni Pawlak czy
Anna Czekanowicz.
Debiutowała
w 1974 roku ubiegłego wieku w miesięczniku „Nowy Wyraz”, w
tamtych latach ważnym miejscu prezentacji literackiej młodego
środowiska. Przynależała do poetyckiej grupy „Moloch”.
Aktywnie uczestniczyła w ówczesnym ruchu literackim, zajmowała się
i nadal zajmuje tłumaczeniami z języka czeskiego; wciąż fascynuje
się filmem i operą. Przebywała przez dłuższy okres w Pradze oraz
w USA jako stypendystka Uniwersytetu Iowa.. Swego czasu marzyły jej
się studia rzeźbiarskie, ale drogi życia potoczyły się inaczej;
niemniej jednak wyczulenie na bryłę, przestrzeń, światło, na
kolory, przestrzenne usytuowanie rzeczy – nigdy w niej nie zagasło.
Ostatnio – po trudnym życiowym zwrocie – próbuje zbudować
prywatne miejsce duchowo-religijnego wzrostu. W tym procesie bardzo
pomaga jej poezja, nie tylko zresztą własna. W niej widzi swego
rodzaju ratunek przed zagrożeniami, jakie niesie życie rodzinne,
społeczne, ale też i osobista, niekiedy, bezradność.
Teksty
składające się na Ikonografię powstawały
w przeciągu minionych dwudziestu kilku lat. Jaki je bliżej
scharakteryzować? Cóż, mogę jedynie wskazać najogólniejsze
tropy. Jakość poezji wiąże się przecież z jej
nieopisywalnością. Trzeba po prostu dać się porwać żywiołowi
niesionemu przez obraz, symbol, sugestię i na miarę osobistej
wrażliwości odczuwać ich uderzenie. Dlatego każde oczytanie jest
zasadniczo możliwe, oby tylko nie wykraczało poza ramy wyznaczone
przez strukturę poszczególnych wierszy. Aktywność czytelnika nie
polega – pamiętajmy – na lekceważeniu tekstu, odwlekaniu i
przekształcaniu jego sensu, lecz na próbie włączenia się w aurę
i emocje, jakie w sobie zawiera. To chęć zrozumienia (świat
duchowy rozumiemy, nie zaś poznajemy za pomocą zmysłowego oglądu)
tego, co ukryte pod literalną warstwą kolejnych wersetów.
Co
więc proponuje Boruń? Najpierw przypomina, iż życie zostaje
zawsze „fotografowane” przez ujawniane przez nas decyzje,
wypowiadane słowa i czynione gesty. Zapisujemy niejako siebie na
egzystencjalnej kliszy, którą wywoła dopiero Bóg. Dlatego
powinniśmy się starać, aby zasługiwać na miłosierne spojrzenie
Stwórcy. Nie jest to jednak proste. Przede wszystkim dlatego, że do
Boga idziemy z bagażem swych niedostatków, słabnącej wiary,
pokuszeń, które płyną ze strony świata i ciała. Nie potrafimy,
tak dogłębnie, zaufać drodze wyznaczonej przez zbawcze dzieło
Jezusa. Wyślizgujemy się, z dnia na dzień, spod promieniowania
łaski. Z drugiej strony jednak warszawska poetka podkreśla, że
wiara musi być trudna, nawet niebezpieczna, gdyż wierzący często
bywa doświadczany, raniony; naraża się na społeczne pośmiewisko.
Jego atrybutami w walce o prawdę są pokora
i kamień. Stąd wiele
w tym tomie wierszy o tonacji szarej, popielnej. Wiele też spojrzeń
skierowanych w stronę nieba. Wiara bowiem nie może obejść się
bez znaków zapytania. Boruń przekonuje: nawet jeżeli wiara jest,
pytać i tak trzeba. Pytanie to w pewnym sensie „pobożność
myśli”.
Znaczna
część owych pytań należy do tzw. pytań trudnych. Co na przykład
z tymi, którzy nie otrzymali łaski wiary, albo w ogóle nie mieli
okazji usłyszenia o Jezusie? Dlaczego Bóg obdarzył ludzi
paradoksem wolności: wybieramy dobro, ale i zło. Co należy
uczynić, aby nie ranić innych ludzi i móc akceptować ich
odmienności? Dlaczego cierpienie jest koniecznym doświadczenie
życia?
Nie
uzyskujemy łatwych odpowiedzi. Chyba nawet poetka nie stara się o
jakieś precyzyjne w tym względzie wskazówki. Podpowiada jedynie,
że warto zaufać Bogu, przyjąć „jasność, co nie oślepia, lecz
otwiera oczy”. Zauważać niewidzialną posługę aniołów. Dawno
już nie czytałem książki, w której tyle miejsca poświęcono by
tym skrzydlatym pośrednikom między niebem a ziemią, i to wierszy
nadzwyczaj pięknych. Czyż wiedzieliśmy, że
Anioł
nie patrzy w lustro
Straciłby
nas z oczu
Rzeczą
charakterystyczną jest również to, że Boruń nie stroni od
tematyki, wydawałoby się całkowicie wyblakłej artystycznie.
Chodzi jej mianowicie o zagadnienia wiążące się z miłością do
Ojczyzny, o sprawy narodowe, o polską i pokoleniową historię.
Sugeruje: bez wrażliwości na dokonania poprzedników traci się
zakorzenienie w trwałym podłożu i zdaje się na podległość
temu, co nowoczesne, pozbawione moralnych pryncypiów. Kochając
Polskę kocha się tych, którzy ją w przeszłości i obecnie
budują, co oznacza, że nie można tego czynić poza obszarem wiary
chrześcijańskiej, nieodłącznie związanej ze smakiem polskości.
Nadto,
sama sztuka wymaga darów Ducha Świętego. Jego potrzeba wynika nie
tylko z perspektyw ściśle religijnych, ale także egzystencjalnych.
Boruń przestrzega (także innych pisarzy) przed ubarwianiem życia,
przed zbytnim estetyzowaniem. Autentyczna poezja ma swe źródło w
doświadczeniu chropowatości, przygodności, słabości ludzkiego
istnienia. Należy je brać w jego, by tak nazwać, ciemnej
wspaniałości. Pisze:
Oślepniesz
Przetrwasz.
Sens
codziennych zmagań, z natury rzeczy pozbawionych miar absolutnych,
wiąże się zatem z łaską wiary, a przez to i łaską poznania.
Boruń
zaprasza do przyjęcia takiego właśnie punktu widzenia. Zasadniczo
zapisuje kameralne przeżycia, ale – na tym polega ich artystyczna
wartość – dotykają one wszystkich serc spragnionych prawdy,
czułości i miłosierdzia.
Warszawa,
marzec 2008